Jak sprawić by dzieci pokochały naturę?
Dobrze pamiętam dzień, w którym postanowiłam zabrać moją malutką wówczas dwójkę dzieci na spacer do lasu. Zgodnie z doktryną rodzicielstwa bliskości, ale przede wszystkim wiedziona własną wygodą, młodszą córeczkę zamotałam w chustę na piersi. Krzepkiego trzylatka nawet pełna dobrej woli nie wzięłabym ani na ręce, ani na plecy, bo mój kręgosłup miał już wtedy swoje ograniczenia. Pchałam go więc przed sobą w spacerówce, pomna tego, że młody w aucie przysnął.
Był jeszcze z lekka jeszcze rozespany, a co za tym idzie – potencjalnie marudny. Jak na tę pogodę dzieci ubrałam w sam raz, a przed wyjściem z domu udało się oboje nakarmić i napoić. Zapowiadał się piękny dzień młodej mamy na urlopie macierzyńskim w poszukiwaniu pierwszych śladów zbliżającej się wiosny. Doskonała okazja do budowania wspomnień, poprawy kondycji i samopoczucia całej naszej rodziny!
Wielka wyprawa
Żeby dostać się z naszego ówczesnego mieszkania do lasu musiałam skorzystać z samochodu. Nie oszukujmy się, że dotarłabym tam piechotą albo komunikacją, chociaż jeżdżenie autem z dwójką naprawdę małych szkrabów poniżej 3 r.ż. nie należy do doświadczeń przyjemnych ani pouczających. Byłam jednak dobrej myśli. Dwójka moich potomków od conajmniej roku doświadczała natury w pełnym rozkwicie i jak większość dzieci – kochali być na zewnątrz. Mieszkaliśmy wtedy w uroczej podwarszawskiej miejscowości. Nasz lokal mieścił się na parterze zabytkowej kamieniczki z ogrodem. Do niego właśnie – niezwykle zadbanego przez właścicieli nieruchomości, starszych państwa z pierwszego piętra – zejść można było wprost z otoczonego kolumienkami tarasu mieszkania.
Moja córeczka uczyła się właśnie stawiać pierwsze kroki i chętnie raczkowała po kiełkującej trawie. Jej starszy braciszek z pasją zbierał kije i kamienie, interesował się zwierzętami, a nawet miał juz za sobą pierwszą jazdę na kucyku podczas wiejskiego festynu. „Dzikie dzieci” – mówili wszyscy odwiedzający nas goście. Starszy właściciel domu chętnie angażował synka w „pomoc” w pracach ogrodowych, wręczając mu jakieś niegroźne narzędzie. Młodzian z zapałem kąpał się kałużach, oblepiał błotem i rył niczym warchlak w wilgotnej ziemi. Wyrozumiale pozwalałam mu na te naturalne nabywanie odporności, cierpliwie zeskrobując z niego brud każdego wieczora. Byłam dumna z siebie, że jako matka rozumiem: moje dzieci będą albo szczęśliwe albo czyste. Z całego serca pragnęłam ich szczęścia i podziwiałam, że są tak nieustraszone w eksplorowaniu natury.
Tymczasem dotarliśmy do ściany lasu. Wiosenne ciepło zastąpiła rześka, cienista wilgoć, zapach ziemi i lekki półmrok. Uśmiechnęłam się mimowolnie i popchnęłam wózek między buki i sosny.
Mały koniec świata
Wtem – wrzask. Przystanęłam. „Czy to ryczy z bólu ranny łoś, zwierz zdrów przebywa knieje? Dzięki, mamo-polonistko, za te natrętne cytowania Szekspira przez całe dzieciństwo, naprawdę mi to teraz niepotrzebne…” – szybko spróbowałam pozbierać rozproszone myśli. Przenikliwy krzyk dochodził z wózka. Niezgrabnie ukucnęłam obok syna, usadowionego w spacerówce. Jego twarz wykrzywiał grymas trwogi, a z dziecięcej piersi wyrywał się skowyt jakiego dawno nie słyszałam. Nietrudno przewidzieć, że drzemiąca w chuście córka natychmiast się obudziła i dołączyła do brata-solisty.
Próbowałam pchnąć wózek. Młody szybko nabrał powietrza w płuca i natychmiast zwiększył poziom decybeli. Gdy stanęłam – zaczął łkać nieco ciszej. Wtórowanie siostry również osłabło. Znów do przodu – głośniej. Zatrzymanie – oddech i cichszy, chociaż nadal obecny i wokalizowany żal.
W skroniach mi pulsowało, przed oczami pojawiły się drobne świetliste punkty. Co robić? Co robić z tak pięknie rozpoczętą wyprawą do lasu? Kątem oka widziałam przebijające się przez świeży, zielony dywan zawilce, przecież tak kocham las i naturę, jak to możliwe, że moje dzieci tego nie czują? Tyle się mówi o genetyce, o dziedziczonych preferencjach sensorycznych, o hartowaniu, o błogosławieństwach kontaktu z przyrodą…
W tył zwrot
Ostatnia próba przesunięcia wózka w stronę leśnej gęstwiny upewniła mnie w decyzji, którą wydawała się jedyną słuszną w tym momencie. Nawet nie zawracając wózka wycofałam się rakiem z leśnej ścieżki prosto w stronę zabudowań, gdzie zaparkowałam auto. Jak można było się domyśleć płacz obojga potomków cichł wykładniczo im bliżej spracowanego citroena przemieszczała się nasza gromadka.
Siedliśmy bezpieczni i zapięci w fotelach oraz fotelikach. Po trwodze sprzed chwili pozostał jedynie ślad łez na buzi synka i zaczerwienione poliki jego siostrzyczki. Niezręcznym jeszcze językiem polskim syn objaśnił, że „las boi”, co dość szybko rozkodowałam. Bał się tej wilgotnej ciemności, chociaż mi kojarzyła się jednoznacznie przyjemnie, obiecująco i rozkosznie tajemniczo. „Boi! Las boi!” – przypominał sobie coraz bardziej przytłoczony wspomnieniami sprzed chwili. Aby zapobiec wtórnej eskalacji szybko wcisnęłam sprzęgło i przekręciłam kluczyk w stacyjce.
Straszna natura czy straszne oczekiwania?
Czy natura może być straszna dla dzieci? Teoretycznie – nie. Jednak w myśl wielu uznanych teorii psychologii rozwojowej małe dzieci doświadczają świata z intensywnością, którą ciężko porównać z czymkolwiek innym. Wszystko, czego doznajemy jako osoby dorastające i dorosłe to zaledwie powidok zachwytu, zdumienia, radości, ale też strachu, smutku czy złości odczuwanych we wczesnym dzieciństwie. Jeśli czegoś się wtedy boimy, to boimy naprawdę. Jeśli się czymś cieszymy – to w sposób nieujarzmiony. Jeśli coś nas ciekawi – nic nie powstrzyma nas przed zbadaniem tego zjawiska bądź obiektu.
Do czasu pamiętnej wycieczki do lasu wydawało mi się, że rodzicielstwo bliskości to bardziej styl życia. Wybór naturalnych, intuicyjnych sposobów na budowanie więzi między nami, ale też między nimi i naturą. Pozwalanie na eksplorowanie świata we własnym tempie. Jednak to właśnie wtedy zrozumiałam – być może po raz kolejny – że dziecko to osobny, suwerenny byt, ze swoimi preferencjami, reakcjami, niechęciami i…strachem. I że to kim jest może w żaden sposób nie pasować do moich nieuświadomionych oczekiwań. Może nie chcieć tych wspomnień, tych instagramowych kadrów o których tego dnia marzyłam. Może nie chcieć spaceru, który sobie zaplanowałam, może nie pokochać od pierwszego wejrzenia ciemnego lasu, może niepokoić go zapach, który mi od lat kojarzy się tak dobrze. I to jest okej.
I co z nich wyrośnie?
Jeśli chodzi o naturę to moje dzieci ją pokochały. Zajęło to znacznie więcej lat, prób, negocjacji i emocji niż zdołałabym przewidzieć zanim zostałam rodzicem. Córka z radością i ekscytacją opiekuje się domowymi zwierzakami, kilka z nich bez mrugnięcia okiem pielęgnowała nawet w ciężkich chorobach. Syn z zapałem chodzi po górach i uwielbia długie wyprawy do lasu. Oboje je pokochali, kiedy – już nieco starsi – odkryli, że ten właśnie ciemny, tajemniczy twór to tak naprawdę plac zabaw o nieograniczonych możliwościach. Zwalone pnie, przerzucone niczym kładki nad wąwozem, grzyby, jagody, budowanie szałasów i baz, tropienie dzików i łosi, a nawet noc pod namiotem na leśnym kempingu: na to wszystko przyszedł odpowiedni czas.
O to właśnie w rodzicielstwie bliskości chodzi – o podążanie za dzieckiem i próby zrozumienia jego indywidualności. Niezależnie jak bardzo będziemy mu przeszkadzać swoimi oczekiwaniami, to ono i tak znajdzie sposoby by z całości pięknego i zdumiewającego świata wydobyć to co najważniejsze: zabawę i radość.